Rozwód z winy małżonki.
W 2013 roku pobrałem się ze swoją bardzo długo mi znaną dziewczyną, narzeczoną po kilku latach zaślepiony jej dobrem zostałem zdradzony przeszło dwa tygodnie temu, mam na to rozmowy z czatu Żony, pełne nagranie czatu z tygodnia gdzie wszystkie najdrobniejsze szczegóły w nim są, w sumie nie wiem jakie ale jest tego sporo, nie dałem rady dalej czytać po dwóch zdaniach przeczytanych. Mieszkaliśmy u jej rodziców tam jestem zameldowany jeszcze... (chyba).
Wspólnie dorobiliśmy się samochodu i innych drobnych rzeczy i kilku rat do spłaty, ja mam ich aktualnie 6 tyś. Żona ma na rodziców wzięte raty ale teoretycznie podobna kwota, po rozmowach wielokrotnych z nią i próby naprawienia tego co się stało i próby zmiany na lepsze Żona doszła do wniosku - Rozwód.
Przeprowadziłem się do Wrocławia bo tutaj chciałem zacząć pracę, przyjechałem z Białegostoku w zeszłą niedzielę. Z naszego małżeństwa nie było dzieci a ślub był tylko cywilny bez rozdzielności majątkowej, Ja pracowałem na nasze życie przez 4-5 lat gdzie byłem jedynym żywicielem rodziny, Żona nie pracowała zajmowała się Synem z poprzedniego związku. W wspólnym życiu nie dorobiliśmy się w zasadzie niczego, oprócz Aparatu, Laptopa, Komputera, Samochodu. Dla Żony po moim wyjeździe nasz plan stał się bezwartościowy, podjęła decyzję o zaniechaniu przyjazdu a co za tym idzie rozwodu, cytuje " Nie będę ciebie ani siebie męczyć - rozwód" .
Z każdej strony dochodzą mnie informacje że ja powinienem złożyć pozew o rozwód. Że ma to jakieś znaczenie, czy faktycznie tak jest?
Żona była by bardzo nie pocieszona przyjazdem z Białegostoku aż do Wrocławia, nie żąda ode mnie tych przedmiotów, ja również nie chce nic od niej bo zostawiłem jej kilka rzeczy, jak człowiek moralnie nie chciałem jej tego zabierać. Zostawiłem jej Laptop, Drukarkę 3d z której sprzedaży pieniądze chce przeznaczyć dla malucha na nowy rower, niech ma, sam ojca nie miałem a dla tego malucha świat bym zatrzymał, wychowywałem go od momentu kiedy miał 40cm i ślicznie się uśmiechał.
Nie mam meldunku we Wrocławiu, też nie chce robić jej problemów z tytułu przyjazdu do Wrocławia ze względu na syna, ale nie chciał bym żeby wina za to co się stało i nie nadaje się do opisania tutaj spadła na mnie, ja jej nie zdradziłem bo 7 lat temu obiecałem sobie że jej numeru żadnego nie wytnę, widać byłem zbyt naiwny względem niej.
Nie mamy w zasadzie nic oprócz tych kilku rzeczy, obiektów, przedmiotów i rat na mnie. Co powinienem zrobić ? Wysłać wniosek do sądu w Bielsku Podlaskim ? Czy to ma znaczenie kto pierwszy złoży papiery? kto będzie musiał się tłumaczyć z swojej winy - nie winy? Ile to wszystko będzie trwało...? Mam 600km do Białegostoku i czas, nerwy oraz kasa za paliwo dla mnie ma znaczenie bo zaczynam tutaj od zera. Czy jest szansa podpisania, zrobienia jakiejś ugody względem rachunków za które notabene płacę (swoje) . Ale jeśli to możliwe mógł bym zostać z tym co mam do spłaty, dzielenie tego nie jest mi potrzebne a nie chciał bym tego przeciągać w nieskończoność, nie udało się, koniec i tyle.